O powszechnie popełnianych i groźnych dla naszego zdrowia wakacyjnych błędach w rozmowie z PAP mówi dermatolog, kierownik Zakładu Medycyny Estetycznej Wydziału Farmacji z Oddziałem Medycyny Laboratoryjnej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach dr n. med. Ewa Pierzchała.
PAP: Jakie błędy najczęściej popełniamy dobierając i stosując kosmetyki podczas wakacyjnych wyjazdów?
Dr Ewa Pierzchała: Niestety, te błędy są powszechne i mogą mieć groźne skutki. Pierwszy to niewłaściwe przechowywanie. Nie czytamy ulotek, być może nie są też dla nas zrozumiałe. Powinniśmy tam natomiast znaleźć informację, że kremy trzeba przechowywać w temperaturze od 5 do 25 stopni C. W podróży lub nawet w domu podczas upałów temperatura jest wyższa i krem się psuje. To może być niewidoczne na pierwszy rzut oka, ale na pewno nie będzie działać tak, jak powinien. Mogą się w nim wytworzyć nowe substancje, które nam zaszkodzą, wywołując uczulenia, podrażnienia, czy też zatraci on swoje pierwotne działanie. Czasem skutki uboczne mogą być widoczne od razu, a czasami po jednoczesnym nałożeniu 2 czy 3 preparatów przechowywanych w niewłaściwych warunkach.
Kosmetyki niszczy też przemrażanie. To istotne nie tylko zimą, bo np. luki bagażowe w samolotach nie są ogrzewane, a kosmetyki przewozimy w głównym bagażu, odkąd ze względów bezpieczeństwa nie wolno w podręcznym. Dlatego kosmetyki w walizce najlepiej przewozić owinięte w ubrania. Kosmetykom szkodzi też światło, dlatego najlepiej przechowywać je w pudełku, w szufladzie.
PAP: Czy kremy z filtrem, które zabieramy na plażę, są mniej wrażliwe na temperaturę?
E.P.: Niestety, nie. Choć stosujemy je podczas upałów, to nie są inaczej przygotowywane niż inne kremy. Dlatego na plaży trzeba je chronić przed światłem i temperaturą, bo inaczej nie będą nas skutecznie chronić. To może być torba termiczna, można też zakopać krem w piasku, czy zanurzyć w wodzie, jak to robimy z napojami.
PAP: Jak często należy się smarować i jak wysoki powinien być filtr?
E.P.: Smarujemy się stanowczo za rzadko i zbyt małą ilością kosmetyku. Posmarować się należy już w pokoju, przed wyjściem na plażę, a potem co 1,5 godziny, bo na tyle wystarcza ochrony przy stosowaniu kremów z filtrem chemicznym, o czym producenci informują. Dawka opuszkowa, czyli wyciśnięta ze standardowej tuby na opuszek palca wskazującego powinna wystarczyć na 2 centymetry kwadratowe. Inaczej mówiąc, standardowa ilość preparatu – 150 ml - powinna starczyć dorosłej osobie na tydzień, a nam często zostaje pół opakowania na drugi rok. Biorąc pod uwagę poprzedni błąd – „gotowanie” kremu na słońcu, a przez to utratę właściwości – ten kosmetyk za rok już nas wcale nie chroni. Smarując się trzeba pamiętać o wszystkich częściach ciała, zwłaszcza panowie zapominają często o karku czy uszach po obu stronach.
Co do filtrów, to większość Polaków jest przedstawicielami rasy nordyckiej i jako tacy powinniśmy stosować filtr UV 30-50. Na pewno opalimy się na tyle, aby wyglądać zdrowo, ale nie uszkodzimy skóry.
PAP: Panuje powszechna opinia, że dzieciom słońce szkodzi bardziej.
E.P.: Skóra dzieci jest zbudowana tak jak dorosłych, ale układ immunologiczny ich skóry nie jest na tyle rozwinięty, aby szybko i sprawnie reagować na czynniki zewnętrzne, więc są słabiej chronione również przed słońcem. Będąc nad wodą dzieci często bawią się przy brzegu, a właśnie tam najłatwiej się oparzyć. Krople wody na skórze działają bowiem jak soczewka - koncentrują promieniowanie. Na zagranicznych plażach możemy zobaczyć dzieci nad wodą w koszulkach i spodenkach. Jest to rozsądne, bo nawet jeśli się zamoczą, to w upalnym słońcu przebywanie w mokrym ubraniu im nie zaszkodzi, a wręcz chłodzi, a jednocześnie chroni przed słońcem. Na rynku jest już dostępna odzież dla dzieci z filtrami przeciwsłonecznymi. Trzeba też pamiętać o częstszym dosmarowywaniu, bo bawiąc się w piasku dzieci mogą sobie zetrzeć krem.
Należy również pamiętać, że będąc w wodzie też się opalamy – do 2,5 m głębokości promieniowanie jest takie, jak na lądzie.
Kąpiąc się w słonym morzu warto też pamiętać o spłukiwaniu się słodką wodą. To nie fanaberia, bo sól na naszej skórze się krystalizuje, co koncentruje promieniowanie, a mieszając się z kremem do opalania również może zmienić jego właściwości. Jeśli nie mamy takiej możliwości, to przetrzyjmy chociaż suchą skórę ręcznikiem, aby zetrzeć skrystalizowaną sól.
PAP: Z reguły smarujemy się kremem tylko podczas urlopu, wychodząc z założenia, że skoro nie chodzimy dużo po mieście, to się nie opalamy.
E.P. : To również błędne myślenie. W mieście jest nawet więcej promieniowania, niż na łonie przyrody, bo jest więcej promieni odbitych, m.in. od karoserii samochodów. Trzeba też pamiętać, że z promieniowaniem mamy do czynienia również przebywając w cieniu. Nawet w pochmurny, burzowy dzień chmury zatrzymują tylko ok. 30 proc. promieniowania. Promieniowanie może nas również dosięgnąć w samochodzie – szyby zatrzymują promienie UVB, ale nie UVA. Narażone na nie mogą być również osoby przebywające w słonecznym mieszkaniu w pobliżu okna, a tak upalne dni spędzają nieraz osoby starsze. Szyba przepuszcza ok. 80 proc. promieniowania UVA. Ono nie daje rumienia, więc nie ma tego ostrzeżenia, że słońce działa. Sytuacja jest o tyle gorsza, że promieniowanie UVA dociera do skóry właściwej. Działa więc głębiej i bardziej nieodwracalnie, bo niszczy włókna kolagenowe, a po drodze także naskórek.
PAP: A co z kremami przyśpieszającymi opalanie i samoopalaczami?
E.P.: Przyśpieszacze opalania stosowane w klasycznej formie na pewno nie są wskazane, bo to środki światłouczulające, taka jest ich zasada działania. Różnica między preparatem światłouczulającym i światłotoksycznym zależy tylko od dawki. O tym, czy dla nas ta dawka jest tylko uczulająca, czy już toksyczna, dowiemy się, jak nam powstaną pęcherze po uszkodzeniu skóry.
Samoopalacze to rozwiązanie całkiem dobre, w tym roku pojawiły się nawet kremy z filtrem przeciwsłonecznym i z samoopalaczem. Są chętniej stosowane, bo widzimy, że skóra brązowieje, a jednocześnie mamy ochronę.
PAP: Ponoć kosmetykami, których nie należy stosować przed ekspozycją na słońce, są też szampony przeciwłupieżowe.
E.P.: Rzeczywiście. Chodzi o szampony z zawartością dziegci. Były dosyć szeroko stosowane i choć w większości zostały wycofane z obrotu farmaceutycznego, to są wciąż dostępne, m.in. w sklepach internetowych. Dziegcie są jednak również substancjami światłouczulającymi. Odnotowano, niestety, wiele przypadków poparzeń skóry głowy, a także uszu i twarzy. Jeszcze raz zachęcam do czytania etykiet, bo dziegieć może się znajdować w kosmetykach naturalnych, nie tylko w szamponie, który jest opisany jako przeciwłupieżowy.
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku ulubionych przez pacjentów niektórych maseczek, płukanek do włosów na bazie ziół czy suplementów diety stosowanych albo przygotowywanych nawet samodzielnie. Poza tym wiele kremów pielęgnacyjnych, czy leczniczych (np. w przypadku trądziku) zawiera również substancje, które uwrażliwiają skórę na słońce, np. kwasy owocowe LHA, BHA, itp., retinol lub witaminę C w wyższych stężeniach.
PAP: Mając świadomość tych błędów i zagrożeń, chyba naprawdę trzeba się bać opalania. A przecież większość z nas bardzo to lubi i uważa, że dzięki opaleniźnie wygląda atrakcyjniej.
E.P.: Pamiętajmy, że opalenizna to mechanizm obronny naszego organizmu. Nawet po 15-minutowej ekspozycji na słońce w ciągu następnych 48 godzin w naszym organizmie zaczynają się wytwarzać substancje, które naprawiają uszkodzenia – cytokiny przeciwzapalne czy enzymy rozkładające uszkodzone komórki. Skoro się wytwarzają, to znaczy, że uszkodzenie nastąpiło. U dziecka oparzenie drugiego stopnia, czyli opalenie się na czerwono, o 50 proc. zwiększa ryzyko wystąpienia czerniaka w wieku dorosłym.
Oczywiście nie chodzi o to, żebyśmy się w ogóle nie opalali i chodzili zakapturzeni. Prawda jest jednak taka, że stosując filtry też się opalimy, tylko zdrowiej. Nie będzie nam schodziła skóra, nie będziemy mieli obronnego pogrubienia naskórka i np. trądziku, który też jest efektem niezdrowego opalania i bynajmniej nie jest tylko przypadłością nastolatków. We wrześniu i październiku wszyscy dermatolodzy mają pacjentów z nawrotem lub na nowo powstałym trądzikiem. Oczywiście myśląc o przyszłości chronimy też swoją skórę przed starzeniem i wystąpieniem nieczerniakowych raków skóry - raka kolczystokomórkowego i podstawnokomórkowego. Kiedyś pojawiały się po 70. roku życia, a obecnie już po 50., a w niektórych przypadkach już ok. 40. roku życia.
PAP: Dziękuję za rozmowę.
PAP - Nauka w Polsce, Anna Gumułka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz