Kariera
Renata niemal codziennie zostaje po godzinach. Pracuje w spółce Whitney&Pratt w Kaliszu. Idzie jej tak dobrze, że szkoda przerywać dobrą passę odpoczynkiem. Są pochwały i poczucie, że znów coś się udało, że tak smakuje sukces. Ma 33 lata i awansuje na główną księgową.
Na fali
Zaciąga się kolejnym papierosem i nagle czuje ostre szarpnięcie w prawej ręce. - Zabolało tak, jakby urwała mi się w nadgarstku.
Z niewładną ręką chodzi przez kilka dni, jest niezdolna do wykonywania nią jakichkolwiek ruchów. Szybko jednak pojawia się myśl, że przecież lewą też można pracować. Do lekarza idzie dopiero po kilku dniach. Tu okazuje się, że źródłem bólu jest zator tętniczy. Skrzep zostaje sprawnie usunięty, a Renia wraca do biura. I na nowo wpada w dawny rytm. Postanawia, że rzuci papierosy, choć w 1997 roku to nie jest łatwe, bo jeszcze można palić w pracy.
Pięć lat później łapie grypę. W łóżku zostaje tylko z gorączką ponad 40 stopni. Jak temperatura trochę spada, biegnie do biura, mimo że czuje się wciąż kiepsko. Historia powtarza się rok później.
W pracy jest na fali, czuje, że płynie. W domu - cisza, obojętność, mijanie się. Wraca zazwyczaj późno wieczorem, kiedy córki szykują się do snu. Nie ma czasu, by zapytać, jak minął im dzień w szkole. Jest też zbyt zmęczona i rozdrażniona, by pogadać z mężem. Dziewczyny, Joasia i Ania, przestają przychodzić do niej z problemami, ze wszystkim zwracają się do taty. - Zaczęliśmy sobie dawać święty spokój - wzdycha Renata.
Sygnały
Męczy się przy najdrobniejszym wysiłku. Gwałtownie przybiera na wadze, bo organizm zatrzymuje wodę. Spać może tylko w pozycji siedzącej. Rano budzi się coraz bardziej zmęczona. Nie ma apetytu, wszystko ją boli.
Mąż i córki nalegają, by poszła do lekarza. Bezskutecznie.
- Byłam wtedy niereformowalna - opowiada. - Ciągle był nieodpowiedni czas - a to koniec miesiąca, a to zamknięcie roku...
Ostatecznie przekonuje ją ból nie do zniesienia.
W 2004 roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, trafia do Kliniki Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, a tam prof. Andrzej Cieśliński wylewa na nią kubeł zimnej wody. - Pani stan zagraża życiu. Jeśli się pani nie położy natychmiast do szpitala i pani nie zdiagnozujemy, to może się to źle skończyć.
Renata zaczyna płakać, ale jednocześnie negocjuje. - Mam inną propozycję: skoro jest tak niedobrze, to chciałabym te święta spędzić w domu. Zaraz po nich stawię się w klinice.
Kiedy robią jej badania, okazuje się, że serce jest bardzo niewydolne.
Stymulator
Profesor Cieśliński wszywa Renacie rozrusznik. Niestety, działa tylko przez trzy tygodnie. Jedynym rozwiązaniem staje się przeszczep.
- Mimo swojego wieku, wykształcenia i doświadczenia kompletnie wtedy nie wiedziałam, z czym to się je - wspomina Renata. - Byłam przerażona.
Zostaje wpisana na pilną listę biorców. Niespełna miesiąc później leży w klinice przy ul. Długiej w Poznaniu. W dniu, kiedy jej starsza córka ma absolutorium. - Błagałam profesora, by pozwolił mi pójść na uroczystość, a on tylko patrzył ze spokojem i pobłażaniem. - Dziecko, gdzie ty się pchasz? A te pompy z lekami, a te monitory, defibrylator? Ty z tym wszystkim chcesz iść do auli?
Wieczorem dzwoni do niej koordynator ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu i oznajmia: - Jest dawca.
- Gdyby mi wtedy powiedzieli: "Kobieto, jak teraz wybiegniesz ze szpitala, to będzie szybciej", tobym to zrobiła i nie czekała na samolot - śmieje się. Emocje nie opadają w helikopterze. Jest maleńki. Renia od razu zaczyna sobie wyobrażać, że na takiej małej przestrzeni trzeba ją będzie reanimować, i wydaje jej się to nie do wykonania. - Boże, proszę, tylko nie migotanie komór. Jak już dotrę na miejsce, to zrobię wszystko, żeby się udało - modli się.
Stymulator
Profesor Cieśliński wszywa Renacie rozrusznik. Niestety, działa tylko przez trzy tygodnie. Jedynym rozwiązaniem staje się przeszczep.
- Mimo swojego wieku, wykształcenia i doświadczenia kompletnie wtedy nie wiedziałam, z czym to się je - wspomina Renata. - Byłam przerażona.
Zostaje wpisana na pilną listę biorców. Niespełna miesiąc później leży w klinice przy ul. Długiej w Poznaniu. W dniu, kiedy jej starsza córka ma absolutorium. - Błagałam profesora, by pozwolił mi pójść na uroczystość, a on tylko patrzył ze spokojem i pobłażaniem. - Dziecko, gdzie ty się pchasz? A te pompy z lekami, a te monitory, defibrylator? Ty z tym wszystkim chcesz iść do auli?
Wieczorem dzwoni do niej koordynator ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu i oznajmia: - Jest dawca.
- Gdyby mi wtedy powiedzieli: "Kobieto, jak teraz wybiegniesz ze szpitala, to będzie szybciej", tobym to zrobiła i nie czekała na samolot - śmieje się. Emocje nie opadają w helikopterze. Jest maleńki. Renia od razu zaczyna sobie wyobrażać, że na takiej małej przestrzeni trzeba ją będzie reanimować, i wydaje jej się to nie do wykonania. - Boże, proszę, tylko nie migotanie komór. Jak już dotrę na miejsce, to zrobię wszystko, żeby się udało - modli się.
Jest bosko
- Czy to się uda? - pyta nieśmiało doktora.
- Proszę pani, NFZ za nieudane operacje nie zwraca pieniędzy, więc nie mamy wyjścia - żartuje kardiochirurg dr Bronisław Czech. - I proszę się nie bać, nawet nie zdaje sobie pani sprawy, jak dobrze operuje się pozytywnie nastawioną osobę.
Transplantacja zaczyna się o 9.00, a kończy przed 19. Zajmuje się nią kilkunastoosobowy zespół. Z narkozy budzi się w środku nocy. - Bosko było - wspomina ten moment - bo mnie nic nie bolało.
W sali panuje półmrok, Renata leży pod respiratorem, od monitora bije światło. Ledwie otwiera oczy, czuje dotyk pielęgniarki. - Wszystko dobrze, pani Reniu - mówi miękkim głosem.
Cyborg
- Mamuś, jak ty fajnie wyglądasz, jak cyborg - młodsza córka Ania sili się na dowcip. Po przeszczepie Renata waży 47 kilogramów, prawie nie ma włosów (wypadły na skutek złego krążenia), z tętnicy szyjnej wystaje jej kilkanaście kraników. Widzi przerażenie starszej córki, ale i ona, i mąż trzymają fason.
Przyjeżdżają regularnie. Dziewczyny są na zmianę dwa razy w tygodniu, Piotr spędza z żoną weekendy. Cierpliwie znosi jej zgryźliwości - a to nie tak ułożona poduszka, a to zapomniał czegoś przywieźć.
Sąsiedzi
Po powrocie do domu w Zbiersku przez trzy miesiące unika skupisk ludzkich, bo każda infekcja jest dla niej niebezpieczna. Kiedy w końcu wychodzi z domu, dzieci pokazują ją sobie na ulicy. - Zobacz, to ta pani, co ma nowe serduszko. Sąsiad każe obsłużyć Renię w sklepie bez kolejki. Innym razem zagaduje ją starsza sąsiadka. - Gdyby mnie to spotkało, to ja bym się nie zgodziła - wypala tamta. - Jak w ogóle pani mogła się na to zgodzić? Jak pani może żyć z obcym sercem?
Renata czuje, że opadają z niej wszystkie siły. - Życzę pani, żeby nigdy nie musiała pani mieć takich wyborów, bo myślę, że zmieniłaby pani zdanie - odburkuje cicho.
- Wtedy jeszcze nie byłam gotowa na taką rozmowę - wyznaje. - Pogodzenie się z faktem, że żyje się tylko dlatego, że kto inny umarł, nie jest łatwe. Powtarzam sobie, że muszę tak żyć, żeby przeżyć
życie nie tylko za siebie, ale też za moją dawczynię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz