Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka, najwyżej kilkanaście dni opuści Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu. To tu lekarze uratowali mu życie i tu przez dwa lata czekał na nowe serce. Nie znalazło się. - Uratowała go pompa i jego wyjątkowo silny charakter - mówi doc. Jerzy Pacholewicz, szef oddziału mechanicznego wspomagania krążenia w ŚCChS.
Serce było zbyt powiększone
Zacznijmy od początku. Jest 2008 rok. 35-letni postawny inżynier z Jeleniej Góry pracuje jako specjalista do spraw innowacji w fabryce papieru. Lubi sport, gra w piłkę, jeździ na rowerze górskim. Nie rozumie, dlaczego nagle ma problemy z podjazdem pod górę albo z powodu zadyszki musi zejść z boiska: - Do głowy mi nie przyszło mi, że nawala serce.
Ale kiedy na zasłabł na amatorskim turnieju, spuchły mu nogi i poczuł ból w klatce piersiowej, poszedł do lekarza. Zdjęcie rtg. pokazało, że ma serce strasznie powiększone i dlatego tak słabe. Zdrowe serce pompuje do aorty 50-70 proc. krwi, która znajduje się w lewej komorze. To tzw. frakcja wyrzutowa. U Rafała wynosiła tylko 35 proc. - Byłem na chorobowym. Potem wróciłem do pracy. Szef cały czas dawał mi wsparcie, choć wiadomo, że miałem gorsze dni, często trafiałem do szpitala - wspomina.
Wiedział już, że potrzebny jest przeszczep. Po miesiącach starań kwalifikację miał przejść w Zabrzu, ale nie zdążyli jeszcze zadzwonić, kiedy 30 sierpnia 2011 roku Rafał poszedł do kardiologa, bo wyjątkowo źle się czuł. Ten zrobił ekg. i od razu wezwał karetkę, która zawiozła go do szpitala. Po miesiącu trafił do Zabrza. - Kiedy lekarze powiedzieli mi o tym, że trzeba wszczepić mi pompę wspomagającą krążenie, stanowczo odmówiłem. Nie chciałem żadnych maszyn. Ale potem zrozumiałem, że to agonia, że bez pompy nie dożyję przeszczepu.
Trzeba było schudnąć
Po operacji przytył do 100 kg. W listopadzie 2012 roku prof. Marian Zembala, szef ŚCChS, przyznał mu wprost, że odkąd ponad rok wcześniej znalazł się w Zabrzu, nie zgłoszono ani jednego dawcy powyżej 90 kg z jego grupą krwi. Tym profesor zmobilizował Rafała: postanowił, że schudnie.
Już wcześniej dużo ćwiczył na rowerze i bieżni, który trafił na oddział dzięki jego fabryce. Teraz zaczął ćwiczyć codziennie i zmienił dietę. - Czy ktoś uwierzy, że przejechałem w szpitalu na rowerze 3,3 tys. km? Do tego chodziłem na częste spacery, choć nie było łatwo. Pompa jest zasilana przez urządzenie ważące 120 kg, a na spacer trzeba je ze sobą targać. Cały czas pamiętałem też o Nikodemie, który leżał razem ze mną i któremu po ośmiu miesiącach na pompie zregenerowało się serce i wrócił do domu.
Pomyślał, że to może być szansa i dla niego, zwłaszcza kiedy zaczął przyspieszać na bieżni już bez zadyszki. Jego serce wróciło do dawnych rozmiarów, ale nadal miało zaburzony rytm. Zabieg, potem znów badanie. Wreszcie 16 lipca lekarze odłączyli pompę.
- Kiedy prof. Zbigniew Religa przystępował do prac nad tą pompą, zakładał, że pomoże doczekać do przeszczepu kilka tygodni, najwyżej miesięcy. Rafał Jaracz był na pompie 520 dni. To rekord w Polsce, a przypuszczam, że i na świecie - mówi doc. Jerzy Pacholewicz.
Skreślony z listy
Kilka dni temu Rafała Jaracza ostatecznie skreślono z listy czekających na transplantację serca. Odwiedził go też szef i zapewnił, że jego biurko czeka wolne. W Jeleniej Górze czeka też żona z synem. Ma do czego wracać. - Dostaję wielkie wsparcie. W podzięce mam dwie rady. Po pierwsze, nigdy nie wracać do pracy przed końcem choroby, do ostatniej tabletki brać przepisane leki. Swoje trzeba odchorować, bo inaczej infekcja może przejść na serce i tak jak ja człowiek nawet nie zauważy, kiedy się popsuje. Po drugie, nawet jak spotka cię straszna choroba, nigdy się nie poddawać.
Autor: I.O., gsad; Źródło: PAP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz