Spełnia się marzenie prof. Zbigniewa Religi. Może już nie długo w Polsce zostanie wszczepione najnowsze sztuczne serce. Skonstruowane we Francji.
Strach, który paraliżuje
Jeśli Carmat sprawdzi się w testach, którym będzie poddanych 20-25 chorych, zostanie zarejestrowany. To oznacza, że już pod koniec 2014 r. kardiochirurdzy mogliby je stosować bez żadnych przeszkód. Specjaliści przewidują, że będą mogli z niego skorzystać ciężko chorzy pacjenci, np. tacy, których komory serca nie są w stanie wykonać żadnego skurczu. – A także tacy, których komory uległy destrukcji, są wypełnione skrzeplinami lub dotknięte złośliwą chorobą nowotworową – dodaje doc. Michał Zakliczyński ze Śląskiego Centrum Chorób Serca.
Wiemy natomiast, jak wygląda francuskie sztuczne serce nazwane Carmat. Jest prawie dwa razy cięższe od naturalnego (waży 900 gramów). Składa się z dwóch komór, każda z nich jest podzielona elastyczną membraną na dwie części – jedna jest wypełniona krwią, a druga silikonowym płynem. Pompy elektrohydrauliczne, zasilane wszczepianymi za uchem bateriami, wpompowują i wypompowują silikonowy płyn. Powoduje to rytmiczne wybrzuszanie membrany i naśladuje skurcze serca. Carmat został wyposażony w elektroniczne czujniki, które mają regulować rytm bicia serca, a tym samym tempo przepływu krwi, dostosowując go do potrzeb ciała. Serce będzie więc przyspieszać, gdy pacjent idzie, a zwalniać, gdy wypoczywa. Jak naturalne.
Pacjenci ci żyją w paraliżującym strachu, bojąc się, czy dotrwają do czasu, aż znajdzie się dla nich naturalne serce pobrane od zmarłego dawcy. Na świecie co roku taką szansę dostaje zaledwie 5 proc. chorych. W Polsce jest podobnie. W ubiegłym roku na liście oczekujących na przeszczep serca było u nas ponad 400 osób. Nowe naturalne serce dostało 79 chorych. – Ważne jest także to, że wszczepienie sztucznego urządzenia można zaplanować, podczas gdy transplantacja serca wykonywana jest wówczas, gdy pojawi się dawca i nie musi to być optymalny moment dla biorcy – mówi doc. Zakliczyński. Pacjent może mieć na przykład infekcję.
Dziś trudno już ustalić, kto pierwszy wpadł na pomysł, by wszczepiać chorym sztuczne serca. Być może był to francuski lekarz wojskowy Julien de la Mettrie, który w połowie XVIII wieku w książce „L’homme machine” przekonywał, że człowiek jest maszyną, a zatem wszystkie jego części można bez trudu wykonać. Dotyczyć to miało także serca, które Mettrie próbował skonstruować we własnym warsztacie. Może za prekursora trzeba uznać dr. Johna Gibbona, który w 1953 r.
zademonstrował urządzenie zastępujące na czas operacji naturalne serce pacjenta. A może miano to należy się Willemowi J. Kolffowi i Tetsuzo Akutsu z Cleveland Clinic, którzy w 1957 r. jako pierwsi w historii wszczepili sztuczne serce. Zastąpili naturalny organ sterowaną pneumatycznie pompą z polichlorku winylu. Operację przeprowadzili na psie. Zwierzę przeżyło zaledwie 90 minut.
Nie zniechęciło to jednak uczonych. Pracowali nadal, choć na następny przełom trzeba było czekać aż 25 lat. Dopiero w 1982 r. dr Robert Jarvik z Uniwersytetu Stanu Utah skonstruował pierwsze sztuczne serce. Składało się ono z dwóch aluminiowo-plastikowych pomp, imitujących pracę lewej i prawej komory serca, które wszczepiano w klatkę piersiową chorego. Obok łóżka pacjenta stała zaś imponująca aparatura – układ zasilający, konsola sterująca oraz kompresor, który wytwarzał pulsacyjną falę powietrza napędzającego komory sztucznego serca. Wszystko było wielkości pralki. Nieporęczne i głośne. Do ciała chorego trzeba było też wprowadzić wiele przewodów elektrycznych, które łączyły aparaturę przy łóżku z wszczepionym urządzeniem. Stanowiły tym samym idealną drogę dla bakterii powodujących zakażenia. Ale na tym nie koniec. „Pacjent absolutnie nie mógł się ruszać, bo natychmiast by umarł” – tłumaczył prof. Religa w książce Jana Osieckiego „Zbigniew Religa. Człowiek z sercem na dłoni”.
To pierwsze, mało doskonałe sztuczne serce, nazwane Jarvik-7, otrzymał Barney Clark cierpiący na niewydolność serca. Wszczepiono mu je po to, by mógł dotrwać do czasu znalezienia dawcy naturalnego narządu. Nie miał jednak szczęścia. Przeżył 112 dni. Zmarł z powodu zaburzeń krzepliwości krwi.
Przez kolejnych prawie 30 lat uczeni pracowali nad tym, by udoskonalić i zminiaturyzować urządzenie, by mogło w pełni zastąpić naturalne serce. Udało się tego dokonać w 2001 r. W bostońskim laboratorium AbioMed powstało sztuczne serce – pierwsze całkowicie wszczepiane w ciało chorego. Miało wielkość grejpfruta. Wykonane było z tytanu i plastiku. Nazwano je AbioCor.
Miało dwie komory – jedna wtłaczała krew do płuc, by nasycić ją tlenem, a druga pompowała natlenioną krew do krwiobiegu rozprowadzającego ją po całym ciele. Precyzyjne urządzenia pomiarowe rejestrowały ciśnienie i tempo przepływu krwi. Dzięki temu w czasie odpoczynku AbioCor pompował tyle samo krwi co prawdziwe odpoczywające serce – mniej więcej pięć litrów na minutę. Jego maksymalna wydolność wynosiła 10 litrów na minutę. To oznaczało, że jego posiadacze mogli uprawiać seks, ale np. gra w koszykówkę była dla nich zbyt dużym wysiłkiem.
Urządzenie działało na baterie wielkości paczki papierosów. Bateria umieszczona na pasku doprowadzała prąd do akumulatora wszczepionego do ciała, a stamtąd do serca. Aby naładować baterię, chory musiał po prostu podłączyć się do kontaktu. Dzięki temu, że wszystkie części AbioCoru wszyte były w ciało pacjenta, niepotrzebne było przekłuwanie skóry rurkami, drenami czy przewodami, jak to miało miejsce w przypadku Jarvika-7.
Jako pierwszy AbioCor otrzymał Robert L. Tools, 59-letni były żołnierz piechoty morskiej. Cierpiał na poważną niewydolność serca. Choroba sprawiła, że zniszczony mięsień tracił zdolność pompowania krwi, a najmniejszy wysiłek – nawet zwykłe uniesienie głowy – był obciążeniem nie do pokonania. Lekarze dawali mu miesiąc życia. Tools czekał na dawcę lub śmierć. Ze sztucznym sercem zaczął zupełnie nowe życie. Mógł chodzić, uczestniczyć w konferencjach prasowych, na których pełen emocji opowiadał o przeżyciach przed operacją i po niej. Przyznał jednak, że sztuczne serce cały czas daje o sobie znać. Nie bije bowiem jak naturalne, tylko wydaje dźwięk przypominający niski, cichy warkot silnika. Ale Tools i tak był zadowolony – mógł robić to, na co wcześniej brakowało mu sił: jeździć na ryby.
Radość trwała krótko. Szybko okazało się, że AbioCor ma poważną wadę. Podobnie jak Jarvik-7 sprzyja powstawaniu skrzepów krwi, które mogą zatkać naczynia krwionośne. Z tego właśnie powodu Tools ze sztucznym sercem przeżył tylko pięć miesięcy. Zmarł w wyniku udaru mózgu – skrzep zablokował naczynie prowadzące do mózgu. To samo przytrafiło się jeszcze co najmniej kilku chorym. Dlatego lekarze wszczepiają AbioCor tylko pacjentom w krytycznym stanie.
Serce prof. Carpentiera ma być wolne od tej wady. Uczony wykorzystał poliuretan, z którego zbudowany jest AbioCor, ale pokrył go wyściółką z tkanki organicznej. Tym samym stworzył warunki niemal identyczne jak panujące w naszych naczyniach krwionośnych. – Carmat ma więcej elementów wykonanych z materiałów biologicznych niż poprzednie aparaty. To powinno skutkować mniejszą skłonnością do tworzenia skrzeplin i umożliwiać wieloletnie przeżycie – mówi doc. Michał Zakliczyński. Pacjent nie będzie wymagał leczenia osłabiającego odporność, tzw. immunosupresji, jak to jest w przypadku transplantacji naturalnego narządu. – Ale za to będzie musiał otrzymywać leki upośledzające krzepnięcie krwi, co niesie ze sobą zwiększone ryzyko krwawienia – dodaje doc. Zakliczyński. Będzie więc żył w poczuciu zagrożenia.
Żona pierwszego pacjenta ze sztucznym sercem, Carol Tools, przyznała w rozmowie z popularnonaukowym miesięcznikiem „Scientific American”, że jakość życia jej męża po zabiegu była dobra. „Dano mu szansę całkiem godnej egzystencji, chociaż trwała niestety krócej, niżbyśmy chcieli. Ale nigdy tego nie żałował” – mówiła. A jak będzie tym razem?
Sen Religi
Śląski ośrodek wybrano nieprzypadkowo. To właśnie tu prof. Religa przeprowadził pierwszą w Polsce transplantację serca. To także jego uczeń, prof. Marian Zembala, przeszczepił po raz pierwszy w Polsce jednocześnie serce i płuco. Producent sztucznego serca, firma Carmat, napisał w oficjalnym komunikacie, że ośrodki wybrane do testów „mają wielu pacjentów i wielkie doświadczenia w próbach klinicznych poprzedzających komercjalizację innowacyjnych urządzeń medycznych”. (Poza śląską placówką są to szpitale w Brukseli, Lublanie w Słowenii i Rijadzie w Arabii Saudyjskiej).
Zabiegu dokona prof. Zembala, szef śląskiego centrum. W ten sposób powoli spełnia się marzenie prof. Religi. Zmarły w 2009 r. słynny kardiochirurg przez wiele lat pracował nad stworzeniem sztucznego serca, które można by wszczepiać pacjentom niemogącym czekać na przeszczep naturalnego narządu. Dostępne dziś urządzenia to ogromna aparatura, dająca co prawda życie, ale sprawiająca, że jest ono ograniczone do szpitalnego łóżka.
Coś nieuchwytnego unosiło się w powietrzu. Uśmiechnięte pielęgniarki, lekarze przemierzający szybkim krokiem szpitalne korytarze z wysoko uniesioną głową, pacjenci szepczący między sobą z błyskiem w oczach. I wreszcie tajemnica się wyjaśniła: Śląskie Centrum Chorób Serca będzie jedną z czterech placówek na świecie, które przeprowadzą operację wszczepienia najnowszego sztucznego serca. Dokładny termin zależy od tego, kiedy znajdzie się odpowiedni pacjent.
Sztuczne serce, z którego wkrótce skorzystają pierwsi polscy pacjenci, powstało w laboratorium prof. Alaina Carpentiera ze szpitala im. Georges’a Pompidou w Paryżu. Prof. Zbigniew Religa mówił o francuskim kardiochirurgu, że „miał kota na punkcie sztucznego serca”. Po latach dopiął swego. Skonstruował w pełni wszczepialny aparat, którego skuteczność i bezpieczeństwo wkrótce będą sprawdzane na ludziach. Swoje sztuczne serce nazywa zaawansowaną protezą. Jego skonstruowanie zabrało mu 20 lat. – Zająłem się tym, bo nie mogłem znieść, że młodzi ludzie w wieku 40, 45 czy 50 lat umierają z powodu ciężkich chorób serca, bo nie ma możliwości, by wszczepić im protezę – mówił w jednym z wywiadów.
Na pomysł stworzenia sztucznego serca prof. Religa wpadł już w 1986 r., wkrótce po tym, jak udało mu się przeprowadzić pierwszą w Polsce transplantację serca. Założył Fundację Rozwoju Kardiochirurgii z Pracownią Sztucznego Serca. Prace nad jego skonstruowaniem ruszyły w imponującym tempie. Jeszcze w 1998 r. wydawało się, że sztuczne serce, zgodnie z zapowiedzią prof. Religi, powstanie w ciągu najbliższych pięciu, góra dziesięciu lat. Wydawało się, że w wyścigu o to, kto pierwszy skonstruuje wszczepiane sztuczne serce, wyprzedzi swojego dobrego znajomego, prof. Carpentiera. Tak się jednak nie stało. Fundacji zaczęło brakować pieniędzy. Tempo prac zdecydowanie osłabło. Francuzi zaś zostali objęci rządowym programem, dzięki czemu mieli dość pieniędzy na badania. To właśnie ich dzieło będzie testowane w Zabrzu.
Autor: Dorota Romanowska
Pacjenci ci żyją w paraliżującym strachu, bojąc się, czy dotrwają do czasu, aż znajdzie się dla nich naturalne serce pobrane od zmarłego dawcy. Na świecie co roku taką szansę dostaje zaledwie 5 proc. chorych. W Polsce jest podobnie. W ubiegłym roku na liście oczekujących na przeszczep serca było u nas ponad 400 osób. Nowe naturalne serce dostało 79 chorych. – Ważne jest także to, że wszczepienie sztucznego urządzenia można zaplanować, podczas gdy transplantacja serca wykonywana jest wówczas, gdy pojawi się dawca i nie musi to być optymalny moment dla biorcy – mówi doc. Zakliczyński. Pacjent może mieć na przykład infekcję.
Dziś trudno już ustalić, kto pierwszy wpadł na pomysł, by wszczepiać chorym sztuczne serca. Być może był to francuski lekarz wojskowy Julien de la Mettrie, który w połowie XVIII wieku w książce „L’homme machine” przekonywał, że człowiek jest maszyną, a zatem wszystkie jego części można bez trudu wykonać. Dotyczyć to miało także serca, które Mettrie próbował skonstruować we własnym warsztacie. Może za prekursora trzeba uznać dr. Johna Gibbona, który w 1953 r.
zademonstrował urządzenie zastępujące na czas operacji naturalne serce pacjenta. A może miano to należy się Willemowi J. Kolffowi i Tetsuzo Akutsu z Cleveland Clinic, którzy w 1957 r. jako pierwsi w historii wszczepili sztuczne serce. Zastąpili naturalny organ sterowaną pneumatycznie pompą z polichlorku winylu. Operację przeprowadzili na psie. Zwierzę przeżyło zaledwie 90 minut.
Nie zniechęciło to jednak uczonych. Pracowali nadal, choć na następny przełom trzeba było czekać aż 25 lat. Dopiero w 1982 r. dr Robert Jarvik z Uniwersytetu Stanu Utah skonstruował pierwsze sztuczne serce. Składało się ono z dwóch aluminiowo-plastikowych pomp, imitujących pracę lewej i prawej komory serca, które wszczepiano w klatkę piersiową chorego. Obok łóżka pacjenta stała zaś imponująca aparatura – układ zasilający, konsola sterująca oraz kompresor, który wytwarzał pulsacyjną falę powietrza napędzającego komory sztucznego serca. Wszystko było wielkości pralki. Nieporęczne i głośne. Do ciała chorego trzeba było też wprowadzić wiele przewodów elektrycznych, które łączyły aparaturę przy łóżku z wszczepionym urządzeniem. Stanowiły tym samym idealną drogę dla bakterii powodujących zakażenia. Ale na tym nie koniec. „Pacjent absolutnie nie mógł się ruszać, bo natychmiast by umarł” – tłumaczył prof. Religa w książce Jana Osieckiego „Zbigniew Religa. Człowiek z sercem na dłoni”.
To pierwsze, mało doskonałe sztuczne serce, nazwane Jarvik-7, otrzymał Barney Clark cierpiący na niewydolność serca. Wszczepiono mu je po to, by mógł dotrwać do czasu znalezienia dawcy naturalnego narządu. Nie miał jednak szczęścia. Przeżył 112 dni. Zmarł z powodu zaburzeń krzepliwości krwi.
Przez kolejnych prawie 30 lat uczeni pracowali nad tym, by udoskonalić i zminiaturyzować urządzenie, by mogło w pełni zastąpić naturalne serce. Udało się tego dokonać w 2001 r. W bostońskim laboratorium AbioMed powstało sztuczne serce – pierwsze całkowicie wszczepiane w ciało chorego. Miało wielkość grejpfruta. Wykonane było z tytanu i plastiku. Nazwano je AbioCor.
Miało dwie komory – jedna wtłaczała krew do płuc, by nasycić ją tlenem, a druga pompowała natlenioną krew do krwiobiegu rozprowadzającego ją po całym ciele. Precyzyjne urządzenia pomiarowe rejestrowały ciśnienie i tempo przepływu krwi. Dzięki temu w czasie odpoczynku AbioCor pompował tyle samo krwi co prawdziwe odpoczywające serce – mniej więcej pięć litrów na minutę. Jego maksymalna wydolność wynosiła 10 litrów na minutę. To oznaczało, że jego posiadacze mogli uprawiać seks, ale np. gra w koszykówkę była dla nich zbyt dużym wysiłkiem.
Urządzenie działało na baterie wielkości paczki papierosów. Bateria umieszczona na pasku doprowadzała prąd do akumulatora wszczepionego do ciała, a stamtąd do serca. Aby naładować baterię, chory musiał po prostu podłączyć się do kontaktu. Dzięki temu, że wszystkie części AbioCoru wszyte były w ciało pacjenta, niepotrzebne było przekłuwanie skóry rurkami, drenami czy przewodami, jak to miało miejsce w przypadku Jarvika-7.
Jako pierwszy AbioCor otrzymał Robert L. Tools, 59-letni były żołnierz piechoty morskiej. Cierpiał na poważną niewydolność serca. Choroba sprawiła, że zniszczony mięsień tracił zdolność pompowania krwi, a najmniejszy wysiłek – nawet zwykłe uniesienie głowy – był obciążeniem nie do pokonania. Lekarze dawali mu miesiąc życia. Tools czekał na dawcę lub śmierć. Ze sztucznym sercem zaczął zupełnie nowe życie. Mógł chodzić, uczestniczyć w konferencjach prasowych, na których pełen emocji opowiadał o przeżyciach przed operacją i po niej. Przyznał jednak, że sztuczne serce cały czas daje o sobie znać. Nie bije bowiem jak naturalne, tylko wydaje dźwięk przypominający niski, cichy warkot silnika. Ale Tools i tak był zadowolony – mógł robić to, na co wcześniej brakowało mu sił: jeździć na ryby.
Radość trwała krótko. Szybko okazało się, że AbioCor ma poważną wadę. Podobnie jak Jarvik-7 sprzyja powstawaniu skrzepów krwi, które mogą zatkać naczynia krwionośne. Z tego właśnie powodu Tools ze sztucznym sercem przeżył tylko pięć miesięcy. Zmarł w wyniku udaru mózgu – skrzep zablokował naczynie prowadzące do mózgu. To samo przytrafiło się jeszcze co najmniej kilku chorym. Dlatego lekarze wszczepiają AbioCor tylko pacjentom w krytycznym stanie.
Serce prof. Carpentiera ma być wolne od tej wady. Uczony wykorzystał poliuretan, z którego zbudowany jest AbioCor, ale pokrył go wyściółką z tkanki organicznej. Tym samym stworzył warunki niemal identyczne jak panujące w naszych naczyniach krwionośnych. – Carmat ma więcej elementów wykonanych z materiałów biologicznych niż poprzednie aparaty. To powinno skutkować mniejszą skłonnością do tworzenia skrzeplin i umożliwiać wieloletnie przeżycie – mówi doc. Michał Zakliczyński. Pacjent nie będzie wymagał leczenia osłabiającego odporność, tzw. immunosupresji, jak to jest w przypadku transplantacji naturalnego narządu. – Ale za to będzie musiał otrzymywać leki upośledzające krzepnięcie krwi, co niesie ze sobą zwiększone ryzyko krwawienia – dodaje doc. Zakliczyński. Będzie więc żył w poczuciu zagrożenia.
Żona pierwszego pacjenta ze sztucznym sercem, Carol Tools, przyznała w rozmowie z popularnonaukowym miesięcznikiem „Scientific American”, że jakość życia jej męża po zabiegu była dobra. „Dano mu szansę całkiem godnej egzystencji, chociaż trwała niestety krócej, niżbyśmy chcieli. Ale nigdy tego nie żałował” – mówiła. A jak będzie tym razem?
Sen Religi
Śląski ośrodek wybrano nieprzypadkowo. To właśnie tu prof. Religa przeprowadził pierwszą w Polsce transplantację serca. To także jego uczeń, prof. Marian Zembala, przeszczepił po raz pierwszy w Polsce jednocześnie serce i płuco. Producent sztucznego serca, firma Carmat, napisał w oficjalnym komunikacie, że ośrodki wybrane do testów „mają wielu pacjentów i wielkie doświadczenia w próbach klinicznych poprzedzających komercjalizację innowacyjnych urządzeń medycznych”. (Poza śląską placówką są to szpitale w Brukseli, Lublanie w Słowenii i Rijadzie w Arabii Saudyjskiej).
Zabiegu dokona prof. Zembala, szef śląskiego centrum. W ten sposób powoli spełnia się marzenie prof. Religi. Zmarły w 2009 r. słynny kardiochirurg przez wiele lat pracował nad stworzeniem sztucznego serca, które można by wszczepiać pacjentom niemogącym czekać na przeszczep naturalnego narządu. Dostępne dziś urządzenia to ogromna aparatura, dająca co prawda życie, ale sprawiająca, że jest ono ograniczone do szpitalnego łóżka.
Coś nieuchwytnego unosiło się w powietrzu. Uśmiechnięte pielęgniarki, lekarze przemierzający szybkim krokiem szpitalne korytarze z wysoko uniesioną głową, pacjenci szepczący między sobą z błyskiem w oczach. I wreszcie tajemnica się wyjaśniła: Śląskie Centrum Chorób Serca będzie jedną z czterech placówek na świecie, które przeprowadzą operację wszczepienia najnowszego sztucznego serca. Dokładny termin zależy od tego, kiedy znajdzie się odpowiedni pacjent.
Sztuczne serce, z którego wkrótce skorzystają pierwsi polscy pacjenci, powstało w laboratorium prof. Alaina Carpentiera ze szpitala im. Georges’a Pompidou w Paryżu. Prof. Zbigniew Religa mówił o francuskim kardiochirurgu, że „miał kota na punkcie sztucznego serca”. Po latach dopiął swego. Skonstruował w pełni wszczepialny aparat, którego skuteczność i bezpieczeństwo wkrótce będą sprawdzane na ludziach. Swoje sztuczne serce nazywa zaawansowaną protezą. Jego skonstruowanie zabrało mu 20 lat. – Zająłem się tym, bo nie mogłem znieść, że młodzi ludzie w wieku 40, 45 czy 50 lat umierają z powodu ciężkich chorób serca, bo nie ma możliwości, by wszczepić im protezę – mówił w jednym z wywiadów.
Na pomysł stworzenia sztucznego serca prof. Religa wpadł już w 1986 r., wkrótce po tym, jak udało mu się przeprowadzić pierwszą w Polsce transplantację serca. Założył Fundację Rozwoju Kardiochirurgii z Pracownią Sztucznego Serca. Prace nad jego skonstruowaniem ruszyły w imponującym tempie. Jeszcze w 1998 r. wydawało się, że sztuczne serce, zgodnie z zapowiedzią prof. Religi, powstanie w ciągu najbliższych pięciu, góra dziesięciu lat. Wydawało się, że w wyścigu o to, kto pierwszy skonstruuje wszczepiane sztuczne serce, wyprzedzi swojego dobrego znajomego, prof. Carpentiera. Tak się jednak nie stało. Fundacji zaczęło brakować pieniędzy. Tempo prac zdecydowanie osłabło. Francuzi zaś zostali objęci rządowym programem, dzięki czemu mieli dość pieniędzy na badania. To właśnie ich dzieło będzie testowane w Zabrzu.
Autor: Dorota Romanowska
Źródło: Newsweek
Jak zawsze polski rząd bardziej jest zainteresowany swoimi dietami niż wspieraniem polskiego geniuszu. Tak było i tak jest nadal, a los polskiego sztucznego serca jest tylko jednym z mnogich przykładów. Szkoda, że ci którym najbardziej powinno zależeć najmniej dbają.
OdpowiedzUsuńNo niestety tak to wygląda z rządem...
OdpowiedzUsuń